*** [Wisiał na drzewie]

Wisiał na drzewie;
wszedł na rusztowanie,
równie piękne, co kości,
które czuł pod skórą i czasami macał;
miał wrażenie, że parzą.
Nie powinien zastanawiać się nad kośćmi,
bo one należą do bóstw i zwierząt.

Tak to sobie tłumaczył,
będąc chłopcem badał własne ciało,
które zdawało się obce.
Chciał się rozpłakać,
ale naprawdę nie umiał,
zrozumiał, że należy do surowego rodu
patrząc na twarze kobiet w kościele.

Jeszcze zrozumiał, że będzie miał wąskie usta,
odkąd otarł się o policzek dziadka –
teraz widział maleńkie literki
wbite w skórę starca i zastanawiał się,
czemu tak się wścieka na pęknięte szkło.

Jego nic takiego nie obchodziło.
Kochał bławatka, kota i tartan,
a szkło wkładał sobie do kieszeni
i oglądał przez nie słońce.

Od pewnego czasu wstawało wraz z nimi,
lecz odczuwał obcość słońca, nienawidził siebie.

Skóra, którą miał obwiązane kości.
Chciał tę skórę spalić.