I. ziemia okrzemkowa
wlew do strychu. tam na nią czekam,
chylę się w węzeł, to mój garb,
chociaż nie mam powodu, żeby sięgać ziemi,
żuczków na włosach, kostek do zawiasów.
ramy deklarują o szepcie i zwiastunach.
kapłanka nie ma tam wstępu,
ale wciąż widać ją na tle miasta,
jak odwraca się tyłem, wygina twarz ku zachodowi,
bo tak bardzo podoba się jej ten pik, ten as,
który rozgrywa na kaznodziejskim grobie.
wahadło przy świątyni. wciąż na nią czekam.
a chodziło nam tylko o wilgoć, o pokłon ku temu,
co spływa wzdłuż paneli. kapłanka owija stelaż,
otwarte okno i to, co za nim, jako kłótnia dwóch wnęk.
oćmo, oćmo, klęcz o powołanie.
we mnie wstąp, bo rwę się śmiało,
szóstą palcy, siódmej dłoni,
niech diatomit za mną goni.
gdy ja na to nic.
II. neuroza i morphina
*You said you'd kill me if I was late playing in the background*
kiedy mówi claire, jak oddycha połową,
gdy ze Stodoły trzeba za szybko wychodzić,
także znowu jesteśmy między młodszą siostrą a witkacem:
mocne stoły, fluid jako posmak, który nie dotyka.
chciałam usłyszeć tę nutę, ale nie mam nic wspólnego,
gdy: kapłanko, ty się jąkasz! na długo przed post-docem.
kiedy mówi candy, myślę o chlebie na samowarku.
jakieś stare talerze w okrężnicy poznają najcudowniejszy zgryz świata.
III. anglezowanie
wylot. konne zdroje. będę drążyć pyłem, upałem, dusznicą.
o czymś zmyślam, bo skarży się kapłanka
na pęd o: pokrop mnie hyzopem, a stanę się czysta.
mglista. ognista. och, anglez.
jest taki drogi,
jest słodki.
szybka jestem ja i kręcę się na małym palcu,
krzywię popręg, więc wnieśli mnie wysoko,
skąd głupiałam, a anglez jeszcze soczyściej,
maleńki wędrowniczek, bo za nim nie nadążam.
moja głowa nard, gdy prześnienie jej stopy kadzidło, kiedy kłus.

