Lizbona 1
znowu lato umiera nad rozlanym Tagiem, przecina bezlitośnie dwie strony lądu; lato zdycha zdrowo, ale z wielkim uczuciem braku, bo tak bardzo kocha się to, co niepewnie dynda ledwo przyklejone do mojej codzienności, na ostatnim włosku, w ostatniej chwili, przed ostatnim razem; lato zdycha i topi mi plecy, lato wrzuca mnie w wir wody i wie, ze nie umiem pływać, tak słodko umiera się w rozkoszach lata; lato, które kładzie mi wróbelka do płuc; lato, które mnie dusi i brzmi w oskrzelach harmonijką; upał, który podnieca, który podnosi puls, upał leje się do wnętrza ciała wszystkimi otworami, upał co wlewa mi się do gardła i ściska mnie w krtani, upał co wciska mi do głowy słowa, których nie znam, upał mojego serca, bo grasz scenę jak stara kuzynka Melpomena, upał bo wychodzę jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego

