Siódmego dnia razy znikąd nie ustały, nieszczęścia przestały
chodzić parami, zaczęły łączyć się w septety, oktety i nonety.
I masz babo omlet! Na tym się nie zagra. Istnieje inny sposób.
Los pocięty na tysiące kartoników to loteria fantomowa.
Wejść w ten hazard to jak powiesić sobie na szyi sznurek
z tabliczką; „Jestem zgrany!”. Są jeszcze sznury ludzi splecionych
w grube basiory. Gdzie dieta, gdzie etykieta? Wyczuwam tu
ogromną nieprzyzwoitość, jakiś łut szczęścia, który trochę
przypomina prask, a trochę uderzenie w gong. I ten przymus,
by bity był jednocześnie bijącym, a w pewnych okolicznościach
już tylko samym bitem. Hello darkness, my old friend, ale to już
ósmego dnia, który szczęśliwie pozostał na etapie planowania.

