Przestrzenie otwarte

Dziennik ostatniego użądlenia - (Pan Liou – fragmenty)

Dzisiaj po południu użądliła mnie pszczoła. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że była ostatnia. Ostatnia pszczoła, jaka pozostała na ziemi. Nie wiem, czy wybrała mnie przypadkiem, czy może świadomie - jak posłanniczka końca, która musiała jeszcze raz przypomnieć światu o bólu, jaki potrafi zadać, zanim odejdzie. Użądliła mnie i zginęła. Wyrwałem żądło, a wraz z nim wypadła z mojego życia reszta ciszy, jaka jeszcze potrafiła brzęczeć. Wszyscy mówili, że nadejdzie katastrofa, jeśli znikną pszczoły. Przez lata straszono tym jak przepowiednią, którą można zignorować, bo zdawała się zbyt abstrakcyjna. Ale oto jestem ja - świadek, ostatni ukłuty dowód. Wiem, że coś się właśnie skończyło i nie wiem, co zaczyna. Patrzę na wieczorne niebo, które zawsze drżało od ich lotu. Teraz jest puste. Nie unoszą się w powietrzu żadne złote kropki, żaden szelest skrzydeł nie przecina powietrza. Świat stracił puls, którego nawet nie zauważaliśmy, dopóki nie ucichł. Nie wiem, ile czasu zostało. Nie wiem, co stanie się z kwiatami, z polami, z chlebem... Wiem tylko jedno: daję sobie cztery lata. Cztery lata, by zrobić wszystko, zanim cisza stanie się całkowita.

 

Rok pierwszy

 

Wciąż łapię się na tym, że nasłuchuję brzęczenia. Kiedy idę przez sad, moje uszy polują na dźwięk, który już nie nadejdzie. Kwiaty otwierają się, jakby czekały, że ktoś do nich zajrzy. Ale nikt nie przychodzi. Na rynku pojawiają się pierwsze rozmowy. Ludzie próbują zapylać ręcznie, pędzelkami, jak dzieci bawiące się w ogrodników. Niektórym się udaje, większość rezygnuje. W sklepach jeszcze są owoce, jeszcze jest miód, ale już wiadomo, że to ostatnie słoiki, ostatnie kosze. Wieczorem patrzę w lustro i powtarzam: „Cztery lata.”

 

Rok drugi

 

Pierwsze puste półki. Pomidory wyglądają jak atrapy - czerwone, ale bez smaku. Chleb suchy, jakby ktoś lepił go z trocin. Ludzie zaczynają mówić półgłosem: to dopiero początek. Czasem myślę o tamtej pszczole. Zginęła, zostawiając mi w skórze znak. Była jedyna, a jednak nie zawahała się, by mnie użądlić. Dlaczego mnie? Na ścianie w moim pokoju zaczynam rysować kalendarz. Każdy dzień to kreska. Każdy miesiąc to mały, czarny kwiat.

 

Rok trzeci

 

Ziemia zaczyna wyglądać jak z archiwum dawnej zieleni. Pola więdną. Drzewa dają po kilka owoców, jakby wstydziły się własnej bezpłodności. Ludzie, hodują rośliny w szklanych słoikach, w pomieszczeniach bez światła. Światło słońca przestaje mieć sens. Patrzę w niebo i widzę tylko żar. Nie ma w nim brzęczenia, nie ma w nim lotu. Nie wiem, po co jeszcze piszę. Może żeby pamiętać, że byłem, że widziałem…

 

Rok czwarty

 

Czuję, że ciało mi się starzeje szybciej niż dawniej. Skóra sucha, gardło wiecznie spragnione.

Na rynku cisza. Ludzie wymieniają się ziarnami, jakby to były ostatnie monety świata. Ktoś opowiada, że w górach znaleziono dziką roślinę, która jeszcze zakwitła. Chciałbym w to wierzyć. Codziennie wracam myślą do tamtego popołudnia. Do ostatniej pszczoły, która użądliła mnie, jakby chciała zostawić we mnie resztkę swojego życia. Nie wiem, ile zostało dni. Ale obiecałem sobie cztery lata - i oto stoję na ich krawędzi…

Dzisiaj mijają cztery lata od tamtego popołudnia. Od użądlenia, które było końcem i początkiem zarazem. Świat przygasł. Drzewa to tylko szkielety kwitnienia. Ziemia oddycha kurzem. Ludzie albo milczą, albo uciekają w iluzje - wierzą, że ktoś w laboratorium stworzy nową pszczołę, że sztuczne skrzydła znów uniosą pyłek. Ja nie wierzę. Wiem, że to, co odeszło, nie wróci. Obiecałem sobie, że przeżyję ten czas, że będę świadkiem, że spróbuję zrobić wszystko. I zrobiłem - nie wiem, czy cokolwiek z tego miało znaczenie, ale każdy dzień wypełniałem tak, jakbym nie miał jutra. Zbieram garść nasion, które jeszcze mam. Wyruszę w pola, w martwe ogrody. Nie wiem, czy coś z nich wykiełkuje. Może ziemia nie przyjmie już nic. Może to będzie tylko gest - samotny człowiek siejący w pustce.

Ale jeśli nie spróbuję, naprawdę nie zostanie nic. Czasem coś zakwitło, częściej jednak obumierało. Ale sam akt powtarzania, uporu, dawał złudzenie, że jeszcze istnieję razem z tym światem. Widziałem, jak znikają sady. Ostatnie jabłka smakowały jak wspomnienie, a nie jak owoc. Jak dzieci, które dorastały w tym czasie, znały słowo „miód” już tylko z opowieści starszych. Dzisiaj dostrzegłem coś, czego nie zauważałem wcześniej:

Czekam na ciszę większą niż ta, która już mnie otacza. Ale jednocześnie mam dziwne wrażenie, że skoro świat potrafił żyć miliony lat, zanim pojawiły się pszczoły, to może znajdzie sposób, by żyć i bez nich. Ja już nie muszę niczego robić. Zrobiłem wszystko, na co starczyło sił. Teraz zostaje mi tylko czekać i zapisywać. Może ktoś kiedyś znajdzie te słowa…