Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, ile razy dziennie prosi o zgodę.
Tańczą wokół głowy przerywane, praktyczne sny: o dziurze w denku plecaka,
o kolegach wygrywających letnie grand prix w skokach narciarskich,
wreszcie tempeh, adresy sklepów wielkopowierzchniowych, przepisy
na dania z, ale myślami – przede wszystkim – jestem z rodakami,
którzy końcem lipca lecą do płonącej Grecji na zasłużone wakacje.
Porywam ich samoloty za smugi kondensacyjne, żeby wyczyniać niemożliwe,
niespotykane w lotnictwie pasażerskim akrobacje, obracając w palcach
legendarną ludzką zdolność do adaptacji, przeżuwając głośno sentencję o świetle.
Nie zajmuj się tymi, którzy wypełniają pustkę, niech twój reflektor razi
tego, co pustkę wytwarza, lejąc prosto w gardło sok z gumijagód z miąższem,
z koncentratu, z pięciolitrowej bańki, wytrącając na dnie cały osad świata.

