◁
Aloha, Grace
▷Miałam wybór. Jednak wiele bym oddała za to, żeby decyzję podjął za mnie ktoś inny. Niestety, w białej, sterylnej sali byłam tylko ja, łóżko i metalowy wózek ze stertą formularzy.
Spojrzałam na zegarek - do operacji pozostała niecała godzina. Nerwowo kliknęłam parę razy długopisem. W końcu wyjęłam ze sterty papierów plik, który wydawał mi się najcieńszy, i złożyłam na nim swój podpis. Nie przeczytałam, jaki środek znieczulający wybrałam. Gdybym to zrobiła, przed oczami stanęłaby mi lista skutków ubocznych, którą mogłam recytować z pamięci dla każdego z zaproponowanych mi leków. To było ponad moje siły.
Budziłam się powoli, jakby świadomość niechętnie wracała do pozbawionego woli ciała. Ciemność przed moimi oczami zaczęła się przejaśniać, aż w końcu zastąpiła ją czerwona poświata. Podniosłam powieki i od razu zamknęłam je z powrotem - słońce świeciło zbyt mocno. Wciągnęłam głęboko powietrze. Do moich nozdrzy doleciał słony, orzeźwiający zapach morza. Fale szumiały miarowo, uspokajająco. Gdzieś w oddali rozległo się nawoływanie mew.
– Grace – usłyszałam. Głos zabrzmiał znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należał. – Grace, zaczynamy. Spróbuj usiąść.
Podniosłam się niezgrabnie, a ciepły, sypki piasek ustąpił pod moim ciężarem. Ponownie otworzyłam oczy.
Niebo, ogromne, błękitne, pochylało się nad horyzontem, ufnie opierając się na rozkołysanej wodzie. Morze, bezkresne, kobaltowoniebieskie, oblewało wąski pas lądu, wyrzucając na brzeg drobne kamyczki i muszelki. Wiatr muskał moje policzki, plącząc rozpuszczone włosy.
– Jak się czujesz, Grace?
Rozejrzałam się. Niedaleko mnie siedział duży, czarny ptak, przypominający kaczkę. Spojrzałam na nią badawczo, marszcząc brwi.
– Tak, Grace – odezwał się ptak. – Tutaj dr Smith. Jak się czujesz? – powtórzył.
– Rozmawiając z kaczką? Jak wariatka.
Ptak wydał z siebie dźwięk, który od biedy można było nazwać śmiechem.
– Poczucie humoru w normie – uznał.
– Jak idzie operacja? – spytałam, przypominając sobie, co naprawdę dzieje się z moim ciałem. – Mam nadzieję, że wszystko dobrze.
– Gdyby coś szło źle, nie rozmawialibyśmy teraz – uspokoił mnie doktor. – Jednak czas jest cenny. Wybierz sobie jakiś punkt i skup na nim wzrok.
– Może być pan, doktorze? – postać ptaka wydała mi najbardziej odpowiednia. Może dlatego, że podświadomie czułam, że jest jakimś, chociażby minimalnym łącznikiem z rzeczywistością, do której, mimo wszystko, chciałam wrócić.
– Oczywiście. Opisuj mi to, co widzisz. Cały czas, bez przerw. Dobrze?
Skinęłam głową.
– Widzę dużego ptaka, pokrytego czarnymi piórami. Ma biały, krótki dziób i zgrubienie nad nim. Jego oczy…
Nagle ptak zaczął rosnąć i znów się kurczyć, jakby był gumową zabawką, którą ściska rozbawione dziecko. Pióra z czarnych stały się bordowe, a następnie purpurowe, połyskujące jak cekinowa sukienka. Dziób wydłużył się i skręcił, oczy wypłynęły z orbit.
Krzyknęłam.
Zerwałam się z miejsca i w panice zaczęłam biec wzdłuż plaży.
– Grace! Uspokój się, weź głęboki oddech…
Ale ja nie chciałam się uspokoić.
Słońce zaczęło migać jak lampa dyskotekowa. Przyjemny przed chwilą piasek stał się ostry i zimny. Skręciłam w kierunku lasu. Neonowe palmy ustępowały mi drogi. Nagle potknęłam się i upadłam, a pomarańczowe, pulsujące pnącza owinęły się wokół mojego szarpanego drgawkami ciała.
– Tracimy ją! – krzyczały motyle, trzepocząc się wokół mojej głowy.
– Grace! – wołał wielki, pokryty łuskami potwór, pochylając się nade mną. Jego gorący oddech cuchnął zgniłym mięsem. – Grace, mów do mnie! Nie zamykaj oczu!
Jednak nie chciałam na niego patrzeć.
Zacisnęłam powieki.
Na zawsze.